Nie powstałyby moje gliniane cudeńka gdyby nie to, że pewna miła, młoda, ciepła kobietka zgodziła się wziąć nas pod swoje " gliniane skrzydła " bez żadnych finansowych zobowiązań mimo że, to warsztaty gminnego ośrodka kultury dla miejscowych, a my jesteśmy z, powiedzmy, dużego miasta .
I teraz ugniatam , wałkuję glinę jak jest to możliwe co tydzień a jak nie jest mi dane pojechać na warsztaty to dni są wypełnione myślami twórczymi i tęsknotą za kawałkiem gliny.
Jak w każdej przygodzie i w tej "glinianej" są niepowodzenia, bo coś pękło przy wysychaniu, szkliwo spłynęło nie tak jak oczekujesz, są chwile napięcia gdy czekasz na wypalanie w piecu. Są i chwile radości, gdy otrzymujesz po kilku tygodniach pracy gotowe dzieło ( może to za dużo powiedziane :-)).
Pierwsze godne pokazania powstały ptaszki dla siostry.
Tak wyglądały tukaniki podczas nakładania szkliwa po wypaleniu na biskwit .
A tu już gotowe.
Pozdrawiam serdecznie :-).