I zagoniła mnie do pracy abym w końcu uwolniła ziemię od tego co z takim trudem próbowała zrodzić tego roku. Więc jak co roku o tej porze w ruch poszły grabie, łopata, sekator , motyka... Zapał wielki, pracy sporo ale plony jakieś mikre : marchew , którą podzieliła się ziemia z innymi jej wielbicielami ( czytaj robaczkami ), kilka gałązek lubczyku, pory, selery wcale nie słusznej wielkości, piertuszka raczej naciowa niż korzeniowa... Jeszcze gdzieś tam zapodział się ostatni ogórek no i ostatnie pomidorki , które teraz mają jakiś wyjątkowy smak podobnie jak to jest wiosną przy pierwszych pomidorach.
Na pocieszenie jesień zostawiła mi wrzosy, i dynie , i kwaskowe bo przecież jesienne, ostatnie poziomki.
Do domu wróciłam z bólem kręgosłupa i głową pełną jesiennego wiatru i pomysłów i nadziei że za rok będzie inaczej, lepiej. I po całym dniu zmagań dochodzę do wniosku, że przecież nie chodzi o to, aby złapać króliczka ale aby go gonić, więc wcale nie chodzi o te imponujące plony, ale o ten cały czas spędzany w ogrodzie od wiosny do jesieni kiedy sieję, podlewam, pielę ...i cieszę zmysły kolorami, zapachami, smakiem...
Teraz dam odpocząć ziemi. Poczekam do wiosny...
A tegoroczna jesień pewnie nie raz jeszcze da mi w kość . Sypnie przymrozkami i będę grabić opadłe liście, przycinać zmrożone badyle... Ale mam też nadzieję, że jeszcze mnie zaskoczy jesień swoim pięknem, jeszcze ciepło dotknie ostatnimi promieniami słońca, ofiaruje szelest liści pod stopami na spacerze...
Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie :-).