Rano zbieram sie do pracy. Patrzę przez okno. Na termometrze 12 stopni a niebo zasnute chmurami. Oj dzisiaj to chyba będzie zimno. Naciągam warstwy na siebie i lecę z myślą że nic nie szkodzi, że zimno bo ja i tak 12 godzin w pracy spędzę.
Jest godzina 21. Koniec pracy. Jakież zdziwienie mnie ogarnia gdy wychodzę na świeże powietrze po ciężkim dniu a tu jeszcze dzień wesoło wita mnie ostatnimi promieniami słońca. Po rannych chmurach nie ma śladu. Spacerkiem wracam do domu. Ciepły wietrzyk orzeźwiająco gładzi mnie po twarzy... Piękny wieczór zachęca jeszcze do spaceru po ogrodzie.
Promienie słońca zaglądają do pokoju. Okulary słoneczne zakładam na nos a na nogi sandały i do pracy. Mija 12 godzin i zamiast okularów słonecznych przydałby się parasol a sandały zamieniłabym na kalosze. Między kroplami deszczu prześlizguje się i czym prędzej do domu. Zziębnięta opatulona w sweter przez okno patrzę na zapłakany świat.