Leżę i upajam się słońcem. Pełnia lata. Właśnie takie powinno być lato. Słońce praży a ja chłonę ten upał każdą częścią mojego ciała. Lubię ciepło. Nie narzekam. Otwieram okna aby na dłużej zatrzymać promienie słoneczne.
Taka cisza...Mam wrażenie jakby ptaki odleciały gdzieś w dalekie , chłodniejsze strony. Pies przestał ujadać i zapadł się pod ziemię tam gdzie nie dopadnie go żar lejący się z nieba. Liście na drzewie zamarły w bezruchu. Wszystko zapada w popołudniową drzemkę. I ja czuję jak ogarnia mnie ten stan odrętwienia. Powieki stają się ciężkie , z oparcia fotela spada moja ręka...
Z tego chwilowego letargu budzi mnie lekkie muśnięcie wietrzyka. Otwieram oczy i na niebie widze nieśmiało pojawiające się chmurki. W oddali słychać przytłumione grzmoty...Daleko, daleko niebo ciemnieje. Jeszcze chwila i jasna błyskawica niebo rozrywa na pół. Potem kropla za kroplą spadają na rozgrzaną ziemię.
Lubię zapach powietrza gdy pierwsze krople stykają się z gorącą ziemią.
Burza tak szybko odeszła jak przyszła. Wszystko oddycha i ja oddycham rzaśkim powietrzem.
Niebo jaśnieje, słońce przebija się przez chmury...
I już nie ma śladu po burzy, po deszczu. Znowu leżę w słońcu jak jaszczurka na kamieniu.